Copyright © 2019 Q-Prawdzie
All rights reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Mniej więcej co cztery lata powraca pewien cyrk. Jak to w przypadku cyrków bywa, na jakiś czas przed wielką galą pojawiają się ulotki i plakaty licznie rozwieszane w miastach całej krainy Amnezjolandii. Na plakatach widzimy uśmiechnięte buzie różnych aktorów zachęcające, aby kupić bilet wyłącznie na ich występ. Najczęściej są to twarze zawodowców tych samych od lat, którzy budowali swój wizerunek niejednokrotnie całymi dekadami, nie szczędząc przy tym konkurentom kuksańców, rozpychając łokciami, plując lub kopiąc oraz obiecując wszystko, aby tylko nie zejść z afiszów. Przyglądając się licznym bannerom, można zauważyć pewien fenomen lub w zasadzie zjawisko tak ciekawe jak i magiczne, dostrzegalne tylko dla spostrzegawczych. Wszyscy aktorzy z występu na występ stają się coraz bardziej pucołowaci, słodko-okrąglutcy i jakby bardziej zuchwali, co wskazuje na to, że dobrze im się powodzi. Lica ich świetliste, niemal promieniują bezgłośnie słowa "ja, ja, tylko ja". Zmarszczek i oznak ciężkiej pracy jakoś też nie widać. Trudno się jednak dziwić - przecież życie bez stresu i jakiejkolwiek odpowiedzialności ma swoje plusy. Pardon, no czasem trzeba się natrudzić, przecinając jakąś wstęgę, zjeść obiad z pospólstwem lub wcisnąć przycisk "za/nie za" (dość często nie wiedząc w jakiej sprawie). Są oczywiście wyjątki np. osobnik grający Pinochetta, jakoś podupadł, twarz skrzywiona coraz większym grymasem niechęci, szczuplutki, jakby wynędzniały, jednak nadal aktywny. Pokrzykuje bez przerwy – "Jestem chłopczykiem! Jestem chłopczykiem!", nie widząc, że nosek mu rośnie. Jakkolwiek źle się nie wygląda, można rzecz jasna wszystko poprawić, bo od czego są pudermistrze - tacy i z trupa zrobią wesołego młodzieniaszka. Oczywiście niektórzy przed występami pracują ciężko, zrzucając kilogramy w saunach i na siłowniach, aby dobrze wypaść na plakatach. Część co sprytniejszych daje swoje zdjęcia sprzed lat kilku, co czasem bywa zabawne. No chyba, że się mylę, a uśmiechnięte mordunie są tak młode dzięki temu, że posiadają dostęp do eliksiru młodości. Tak czy inaczej wszystko musi być ładniutkie, a masy społeczne nęcone przedstawieniem odnosić mają wrażenie doskonałości - przecież występ na cyrkowej arenie to poważna sprawa.
Ważną rolę do odegrania w tym przedsięwzięciu mają kapłani lub lepiej - magowie kultu dysku słonecznego, a w szczególności arcymagowie dumnie noszący wielkie, mistyczne czapy i dzierżący w swych dłoniach laski mocy magicznej rodem z epok starożytnych, krain bajkowych lub w najlepszym razie średniowiecza. Bardzo mi się oni podobają - ot taki relikt prehistorii, przy czym choć złoty niczym złoty cielec, to skromny w całej swej okazałości (pomijając pałace i powozy wykładane kosztownościami – te przecież należą do bezdomnych pacholąt). Zadaniem magów jest agitacja. Gdzieżby nachalna czy bezpośrednia - robią to doskonale, cichutko, z pozoru zachowując neutralność, nie naruszając majestatu swych złotych szat i tronów. Większość ludzi nie wie, że są oni umówieni z cyrkowcami, licząc na dary, które dostaną w czasie dzielenia pieniędzy pozyskanych ze sprzedaży biletów. Sprytni czarownicy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich zaklęcia nie mają mocy, że ich nauki są nic niewarte, jednak z uwagi na pełnione zacne stanowiska, mocą dysku słonecznego mogą wiele przeforsować. Parając się na co dzień wróżeniem z fusów, czarami i mamieniem, większego problemu z kłamaniem i agitacją nie mają. Zadanie nie jest jednak takie proste - nie mogą dać się zdemaskować, a jednocześnie muszą tak pokierować masami swych wyznawców, aby te kupiły bilety na występy tylko określonych przez nich grup aktorów. Gdyby jednak gawiedź nie chciała brać udziału w spektaklu lub zechciała podejmować własne decyzje, mogą zastraszyć takowych wyłączeniem słońca, a tym samym skazaniem nieposłusznych na straszną kaźń w ciemności na wieki wieków… Poza tym lepiej ich słuchać - przecież kto może wiedzieć więcej niźli magowie władający mocami, mogący jednym zaklęciem ściągnąć na ziemię samego Zeusa lub wyłączyć słońce?!
Oczywiście straszenie nie jest mile widziane, więc żeby zachęcić gawiedź, zaczyna się wyścig obietnic. Te bowiem działają lepiej - jak marchewka dla osiołka, aby ten - choć objuczony - szedł dalej, niosąc na grzbiecie swego właściciela. Wysyła się więc wcześniej pomiędzy lud specjalnych kuglarzy, których zadaniem jest wybadanie, co trzeba obiecać nieborakom, aby ci dokonali właściwego wyboru oraz takie nimi manipulowanie, aby pospólstwo miało wrażenie, że tylko dwie, trzy trupy komediantów warte są uwagi.
Sami cyrkowcy nie pozostają jednak bierni: jedni mówią, że dzięki nim zobaczymy lwy oraz tygrysy, inni zapowiadają, polowanie na niedźwiedzia - podobno mają dużo łuków, dzid i fajne strzały, aby takiego ubić. Dziarski treser zapomniał tylko powiedzieć, że w tej zabawie będzie musiała wziąć udział większość widowni, a skutków tak na prawdę przewidzieć się nie da, choć z pewnością krew lać się będzie po całej arenie - przecież trudno ocenić, jak zachowa się przyparte do muru ranne zwierze.
Szczególną uwagę przykuwają treserzy małp. Tym razem obiecują, że będą rozdawać liczne prezenty zupełnie za darmo, w tym ciasteczka i orzeszki - co rzecz jasna wzbudza największe zainteresowanie. Mają oni pewną tajemnicę - otóż dla nich widownia również należy do małpiego gatunku, więc uznają, że mogą ją dowolnie tresować, używając do tego choćby tanich fistaszków rozdawanych pozornie za darmo, w istocie kupionych za pieniądze pozyskane ze sprzedaży biletów. Najlepszy jest jednak numer z zepsutym bananem. Każdy wie, jak bardzo cieszy się małpa, która dostaje banana - podskakuje, wytrzeszcza gały, emitując przy tym dźwięki - choć głupawe - zdradzające jej wielką radość i o ten efekt chodzi treserom. Głodną małpę można również urobić inaczej. Zastraszona, złakniona bananowej słodyczy, chętnie daje się wprowadzić do klatki gorszej i mniejszej niż ta, w której przebywała ostatnio i do której zapewne sama wejść by nie chciała. Nie bądźmy jednak nadmiernie pesymistyczni - przecież każda małpa wie, że zrobiono to wyłącznie dla jej dobra i wygody, aby ją jakie wilki nie pogryzły lub lew nie capnął. W klatce zawsze dostanie jakiś ochłap i z głodu zapewne nie zdechnie, więc jak to małpy mają w zwyczaju - bez słowa (a raczej dźwięku) sprzeciwu, wytrzeszczając przy tym z podziwu gały skierowane na banana – ładnego, choć zgniłego w środku, bez wahania wpełza do klatki, dając sobie odebrać resztki wolności.
Wszyscy beneficjenci występów obiecują oczywiście wielkie cuda, o ile gawiedź zgodzi się oddać im większość swoich pieniędzy, a nawet dobytku. Nie stanowi to jednak większego problemu - któż bowiem nie zechciałby zobaczyć tych wszystkich obiecanych niezwykłości zapowiadanych na plakatach? Kto nie chce kolorowych atrakcji? Któż nie chce radosnych pląsów i miłych dla ucha pieśni?
Bywa, że na scenie możemy zobaczyć prestidigitatorów. Och, jakież to nieopisane zjawiska zapowiadają, jakie cuda! Ich specjalnością jest sztuczka z nagłym znikaniem - czyli robią coś, co wzbudza ogólną konsternację i nagle cyk... i znikają, często sprawiając przy tym zamieszanie, bo wraz z ich zniknięciem coś znika i tak się jakoś dziwnie składa, że najczęściej są to jakieś kosztowności należące do widowni, a "pożyczone" na czas trwania spektaklu. Prestidigitatorzy są nawet lepsi niż bajkopisarze, bo ci ostatni raczej rzadko występują, z uwagi na treści tak niezwykłe, że nawet gawiedź nie bardzo wierzy w to, co mówią, jednak bilet i na ich występy kupuje. A nuż będzie fajnie.
Bajkopisarzy i prestigitatorów różni pewien szczegół - o ile ci pierwsi są najczęściej aktorami jednego spektaklu, o tyle ci drudzy niejednokrotnie pojawiają się także w innych rolach zwłaszcza po zniknięciu. Czasem jako upiorne króliki wypadające z szafy, czasem próbujący również swych sił w roli clownów, o ile wcześniej odgórnie nie zostaną zdegradowani do roli pajaców. Jedno jest pewne - prestigitatorów niezwykle trudno jest się z jakiegoś powodu pozbyć. Być może mają dostęp do nieznanych zaklęć, tajemnic, a może po prostu tak mają.
A co do zwykłych etatowych clownów i pajaców – tradycyjnie cieszą się oni niezmiennym zainteresowaniem. Wyskakują znienacka niczym zające z cylindra magika i robią show. Clowni mają trochę pobiegać, aby podzielić publiczność, rozluźnić ją z lekka, zmiękczyć a i odwieść od myśli, że coś w tym cyrku nie gra. Inni troszkę namieszać i zdezorientować. Nie myślcie jednak, że jest to jedynie błazenada. Ich zadaniem jest sprawić, aby pozostali aktorzy wypadli na bardziej poważnych, dostojnych i elokwentnych. Z kolei pajace liczą na to, że coś ugrają lub przykują wzrok mniej rozgarniętych gapiów. Zdolni są oni posunąć się do wszystkiego, aby zaistnieć - biorą więc w dłonie, jak to już bywało, dziwne przedmioty i stukając się nimi w głowę biegają po scenie opowiadając dyrdymały. Ku zaskoczeniu niektórych bilety na ich błazenady sprzedają się całkiem nieźle. Osobiście nigdy nie wiem, skąd biorą się clowny i pajace oraz gdzie ukrywają się przez cztery lata ciszy, dzielące nas do kolejnego przyjazdu cyrku.
Najmniejszym zainteresowaniem cieszą się nowicjusze, a szczególnie recytatorzy literatury współczesnej, realistycznej. Nie dość, że nudzą, mówiąc coś o tym, że cudów nie ma, a po występie wziąć się trzeba będzie do pracy, to jeszcze chcą odebrać podarki i łakocie obiecane przez treserów małp oraz innych współorganizatorów cyrku.
Szaleństwo ogarnia wszystkich, ponieważ obietnic dobrej zabawy i prezentów liczne masy zignorować nie mogą. Rozentuzjazmowany tłum wie, że lokalne festyny są niczym w porównaniu do cyrkowego festiwalu, a i lokalni komedianci nie mogą im dać tyle uciechy, co wielkie sławy oglądane na pierwszych stronach gazet, których występy na ostatniej cyrkowej gali zawiodły na same szczyty sławy.
Ja osobiście przyglądam się temu z boku, zdając sobie sprawę z tego, że kiedy cyrk odjedzie dzielić łupy, pozostanie po nim kupa śmieci oraz puste kieszenie oszukanych nieszczęśników. Cudów nie będzie - za rozdawane tak lekko fistaszki przyjdą rachunki, które długo jeszcze przyjdzie spłacać, a do śmiechu nikomu już wtedy nie będzie. Clowny, pajace oraz aktorzy tymczasem będą korzystać do woli z otrzymanych przywilejów i forsy pozyskanej od naiwniaków, śmiejąc się do rozpuku, że znowu im wyszło, a gawiedź dała się nabić w butelkę. Tak bowiem traktują swoją publiczność - jako masę bezmyślną, lecz niezbędną im do utrzymania się na scenie i zapewniającą dobre życie.
Nie martwcie się jednak za nadto – aktorów zobaczymy ponownie za mniej więcej cztery lata. Może zmienią nazwę? Może któryś przejdzie do innej obwoźnej trupy? Jedno nie ulega wątpliwości - ujrzymy ich... jeszcze bardziej pulchnych, okrąglutkich, opalonych, z pięknie wybielonymi ząbkami, w ślicznych mundurkach skrojonych na miarę no i oczywiście majętniejszych. Będą się uśmiechać z cyrkowych afiszów swoimi cynicznymi uśmieszkami, machać z nich łapkami, abyśmy po raz kolejny kupili bilety na ich występ.
Zastanawiam się czasem, czy przed wejściem na to cykliczne, groteskowe przedstawienie, ktoś nie rozdaje widowni jakichś dziwnych pastylek, przez które wszyscy zapominaną, że to jakiś cyrk, że od trzydziestu lat występują w nim te same twarze, nie wnosząc niczego dobrego oraz że ostatecznie pozostawiony bajzel zawsze musimy sprzątać sami.
Dobrze, że to tylko bajka z krainy Amnezjolandii, a wszystkie podobieństwa do czasów, ludzi i wydarzeń świata realnego są przypadkowe.
Q-Prawdzie
Tomasz