Copyright © 2019 Q-Prawdzie
All rights reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żeby zostać lekarzem trzeba nie tylko skończyć szkołę średnią, ale również studia medyczne, następnie odbyć praktyki w asyście doświadczonych lekarzy. Później jeśli chce się zdobyć specjalizację potrzebne są kolejne lata nauki, w trakcie których poszerza się zakres wiedzy, co wymaga zaangażowania i oczywiście czasu. Wyobraźcie sobie scenariusz, w którym przyszły lekarz nie chce się uczyć anatomii, ale interesuje go neurologia. Czy można nazwać lekarzem kogoś, kto nie zna anatomii i czy ktokolwiek dałby takiej osobie dyplom ukończenia uczelni medycznej? Jeśli nawet ktoś zgłębiłby tajniki budowy ciała oraz posiadł ogromną wiedzę na temat układu nerwowego, a nie znał podstaw chemii - czy byłby specjalistą, zważywszy, że w pracę układu nerwowego wplecione są najrozmaitsze reakcje chemiczne?
Jak widać, żeby posługiwać się pewnymi narzędziami, należy objąć swym rozumem i pamięcią znacznie większy obszar przestrzeni poznawczej, bez pomijania niuansów lub bez uznawania wyrywkowo zdobytych informacji za coś, co tworzy z nas wybitnego znawcę tematu. Wszystkie działania zmierzające do pozyskania wiedzy wymagają wysiłku, wyrzeczeń oraz nakładu pracy. Podobnie sprawy mają się z wydawaniem opinii bez poznania szczegółów. Weźmy dla przykładu kogoś, kto chce napisać recenzję książki, opierając się na treści odczytanej jedynie z dwóch kartek lub - jak ma to miejsce w pewnym powiedzeniu - wydając opinię na jej temat opierając sąd nad jej zawartością na podstawie wyglądu okładki, w której książka została zamknięta. Jaką wartość może mieć recenzja powstała w ten sposób?
Niestety jest dość spore grono osób, które nie trudzi się nawet tym, aby pójść do księgarni czy biblioteki, a co dopiero przeczytać treść. Wyciągane są wnioski i wydawane opinie bez znajomości całości zagadnienia. Porzucane są również trudne, a może nawet bardzo trudne „studia” związane ze złożonymi procesami. Wśród wielu ludzi panuje błędne przekonanie, że nic więcej poza zdawkowymi, wyrwanymi z kontekstu informacjami nie jest im do rozwoju potrzebne, ponieważ oni wiedzą lepiej, jak i wszystko. Warto jednak zauważyć, że jeśli ludzkość, próbując odpowiedzieć na pewne pytania, potrzebowała kilku tysięcy lat i doszła jedynie do mizernych wniosków, generując przy tym ogromne ilości ksiąg, które w świetle dzisiejszej wiedzy okazały się bezwartościowe, jak można uznać, że po zaledwie muśnięciu jakiegoś tematu stajemy się oświeceni?
Może tacy ludzie są oświeceni, ale wyłącznie we własnym przekonaniu, a przekonanie to bierze się jedynie z rozbuchanego do maksimum ego, kompletnego braku wiedzy oraz zupełnego braku szacunku i pokory przed tajemnicami, których poznanie możliwe jest jedynie poprzez cierpliwą naukę. Nałóżmy na to wszystko warstwę duchową, bo właśnie o takiej wiedzy piszę, a zorientujemy się, że osoba idąca drogą przekonania o tym, że wszystko już wie, jest kompletnie przegrana.
Podobnie rzecz ma się z ludźmi, którzy ograniczyli zakres poznawczy do jednej filozofii, doktryny lub poglądu, ponadto opartego na zamykających ich w bezwzględnych kajdanach dogmatach, co jest charakterystyczne dla kapłanów i piewców różnych religii. Im po prostu nie wolno myśleć inaczej - a każda próba dokonania zmiany lub zaczerpnięcia wiedzy z innego źródła natychmiast wyklucza ich z zamkniętego grona zabetonowanych w owych poglądach przywódców narzucających im, niczym bezwzględna dyktatura, "jedyną słuszną" wiedzę.
Niech nie liczy na jakiekolwiek doznania mistyczne człowiek, w którym nie wykiełkowała pewnego rodzaju pokora, i który nie usunął więżących go w systemach przekonań programów, które generują między innymi najrozmaitsze lęki, w tym lęk przed śmiercią czy wiecznym potępieniem, piekłem, demonami. Wspomniana przeze mnie specyficzna pokora niestojąca na równi z brakiem asertywności, jest czymś w rodzaju sztyletu, który uśmierca ego i pychę. Zanim więc przejdziemy do mistyki musimy nie tylko uzbroić się w taki sztylet, ale użyć go z pełną świadomością, w sposób umiejętny, a można tego dokonać jedynie posiadając niezbędną wiedzę, która rośnie wyłącznie w promieniach słońca tejże pokory, dając na końcu właściwy owoc.
Każda próba pominięcia któregoś etapu przywracania świadomości duchowej skończy się prędzej czy później upadkiem. Na przykład światy astralne są niejednokrotnie tak atrakcyjne, że nawet bardzo zorientowani ludzie, którzy pominęli pewne niuanse, utykali w nich, wierząc, że są one ostateczną i jedyną wartościową przestrzenią duchową. Jeśli komuś w jakiś sposób uda się do takich astralnych miejsc dotrzeć, nie posiadając odpowiedniej wiedzy, uwiedziony ich niezwykłością, ugrzęźnie w tych przestrzeniach mentalnie, mając przekonanie, że są one ostatecznym spełnieniem jego marzeń. Mówię oczywiście o osobach, które potencjalnie doświadczyłyby czegoś więcej, niż bardzo realistycznych snów na jawie, zwykłych snów lub wszelkiego rodzaju wizji hipnagogicznych, jakkolwiek pozornie realnymi byłyby wszystkie powyższe.
Przemierzając ogromne zasoby internetu, napotkałem sporo materiałów stworzonych przez osoby, które zwłaszcza w ostatnich latach, korzystając z sytuacji narastających napięć, wojen, oraz zjawisk co najmniej dziwnych, trudnią się mówieniem o duchowości oraz głoszą „proroctwa” lub parają się jasno - czy bardziej w tym przypadku – ciemno „widzeniem”. Są również tacy, którzy naczytali się książek autorów, którzy to z kolei sami niczego nie doświadczyli lub ulegli iluzji, że doświadczyli, za to wskrzesili pewne dawno wymarłe idee duchowe lub skopiowali w nieco zmienionej formie duchowość lub filozofie dalekowschodnie, będące dla Europejczyków czymś nowym, przypisując sobie przełomowe stwierdzenia - choć są one jedynie plagiatami starych poglądów, które niczego przełomowego nie wnoszą, za to pokropione różaną wodą z napisem "miłość" święcą wielkie sukcesy, przynosząc ich autorom ogromne zyski i uznanie.
Jak można nie odnosić sukcesów sącząc w serca ludzi słodkiego nektaru „miłości”, „dobra”, „radości”, „wyjątkowości” oraz idyllicznego postrzegania świata tak duchowego, jak i fizycznego, w którego centrum stawia się samego siebie lub swoje „ja”? Miłe to, ale kompletnie nieprawdziwe.
Stada kołczów bazujących na psychologii odgrywają niebagatelną rolę w ściąganiu ludzi szukających duchowego rozwoju na ziemię, sprzedając miłe dla ucha i przydatne, choć nie do końca działające z poziomu ziemskich realiów rady. Oczywiście nasz mózg będący specyficznie funkcjonującym, wielkim, biologicznym komputerem, działa w możliwy do zbadania i przewidywalny sposób, więc pewne głoszone przez nich prawdy będą miały swoje bezpośrednie przełożenie na skutki, niemniej jednak, warto czasem wznieść się nieco wyżej, by odkryć, że nad tą matematyczną maszyną jest coś znacznie większego, niż wyzwolony miliardami bodźców powstałych w synapsach sieci neuronowych przepływ uporządkowanych impulsów elektrycznych, zatopiony w oceanie reakcji chemicznych. Sami kołcze, mili guru czy mentorzy "spokoju ducha" są niczym innym niż dilerami swoistego opium, którego zadaniem jest usypianie ludzi na Ziemi w taki sposób, żeby wiedzeni tym wewnętrznym spokojem nie zadawali niewygodnych pytań, grzecznie wykonując zadania życiowe, a sam chwilowy błogostan oraz preferowana ziemska szczęśliwość - opaską przesłaniającą oczy na przestrzeń głębokiej duchowości, która ponadto zamyka możliwość ujrzenia brutalnej prawdy o otaczającym nas świecie fizycznym, przy okazji skutecznie lulając ludzi korzystających z kołczerskich rad, w kołysce twórców Paradygmatu Kłamstwa, tak aby się tylko nie ocknęli.
Wróćmy jednak na platformę niby-mistyczną lub niby-duchową. Mamy trzy dominujące grupy parające się tą materią. Pierwszą stanowią fantaści z ich „radosną” twórczością oscylującą w przestrzeni „rad galaktycznych”, „Reptilian” i innych wymysłów rodem z książek science fiction. Drugą są tak zwani katastrofiści, żerujący na zastraszaniu ludzi najrozmaitszymi wizjami destrukcji. Ta grupa wywodzi się z dwóch różnych nurtów – religijnego oraz rzadziej ezoterycznego, o ile ten drugi, stojący na krawędzi pomiędzy religiami, a ezoteryką w ogóle można zaklasyfikować do ezoteryki. Ostatnia grupa to wspomnieni wcześniej „jasnowidze” i zwykli, korzystający z okazji ostatnio dziejących się negatywnych wydarzeń twórcy, którzy nie twierdzą, że mają wizje lub że są prorokami czy też kimkolwiek związanym z duchowością, ale twardo stąpającymi po ziemi (co przy okazji ma dodać im wiarygodności) racjonalistami, tworzącymi swoje programy lub piszącymi książki głosem rozsądku, u których nagle narodziła się misja ratowania ludzi, przygotowywania ich do końca świata, mówienia o nieuniknionych wydarzeniach, wojnach i tym podobnym.
Cały ten miszmasz powołany został głównie do szerzenia zamętu i dezinformacji, a jego działalność przyniesie opłakane skutki dla zdecydowanej większości ludzkości. Osoby parające się obecnie tego typu działalnością jeszcze bardziej budują przekonanie zaślepionych przez ego nieszczęśników, że nie muszą już niczego poznawać, ani się uczyć, ponieważ uznali siebie za w pełni oświeconych, posiadających wszelką wiedzę. Co gorsza to błędne przekonanie wynikające z ego, popycha ich do prób nauczania innych.
Osobiście przeżyłem i przeżywam wiele niezwykłych zjawisk, doświadczam nieopisywalnych fenomenów, jednak nie uważam, że wiem wszystko, ponieważ wiedza, która płynie z przestrzeni niepochodzących ze świata fizycznego, jest stale uzupełniana, stanowiąc bazę do nieustannego rozwoju. Jakim więc cudem osoby niebędące świadome niezliczonych zjawisk, mogą uważać, że wiedzą już wszystko? Co więcej, cała pozyskana przeze mnie w sposób nadnaturalny wiedza, jak i wnioski płynące z niej oraz moich własnych przemyśleń, nie stanową dla mnie przeszkody, do konfrontowania całości z poglądami innych, jak również analizowania zbioru tych informacji w sposób zupełnie ludzki. Nigdy nie wstydziłem się o tym mówić, a nawet zachęcam wszystkich czytelników i słuchaczy moich wykładów do rozważań i czytania innych autorów, mając na uwadze ich dobro oraz chcąc poszerzać ich horyzonty poznawcze o brakujące elementy.
Na koniec zacytuję zapewne dobrze wam znane zdanie lub lepiej stwierdzenie, którego autorem był Sokrates – „Wiem, że nic nie wiem”. Kto zrozumie jego znaczenie, ten doszedł w swym rozwoju dużo dalej, niż może sobie wyobrazić.
Tomasz z Polski